Podobno wszyscy na co dzień nosimy maski, lecz w trakcie karnawału ta metafora zyskuje szczególny wymiar. Wraz ze świętem Trzech Króli, zgodnie z tradycją, rozpoczynamy okres zabaw, balów i przebieranek, które znane są na całym świecie oraz w polskiej historii – ludowej oraz szlacheckiej. No właśnie, a jak ta historia naprawdę wyglądała? Weneckie maski i brazylijska samba od razu kojarzą się z karnawałem, ale jakie zwyczaje panowały na polskiej ziemi? Zapraszamy na krótką lekcję historii o polskich tradycjach karnawałowych!
Karnawał – co to znaczy?
Już samo słowo „karnawał” wskazuje na to, jaki jest jego kontekst kulturowy, a tropy mamy dwa. W poszukiwaniu etymologii karnawału musimy cofnąć się aż do starożytności. Pochodzić może od łacińskiego „carne vale”, czyli „żegnać mięso”. Okres zabaw i obżarstwa poprzedzał od dawien dawna czas postu i odmawiania sobie tłustych pokarmów. Druga hipoteza kieruje nas w stronę świątecznych dni sprzed kilku tysięcy lat. W antycznej Grecji, a potem w dawnym Rzymie obchodzono huczne święta ku czci Izydy i Dionizosa. Wóz uczestniczący
w takim przemarszu zwał się „carrus navalis”, co może być źródłem dla karnawału. Towarzyszyły celebracjom orszaki i hektolitry wypijanego wina, a więc nic dziwnego, że były to celebracje lubiane. Ten zwyczaj zakorzenił się wśród ludności, a później rozprzestrzenił po całej Europie, tak jak wiele słów czy idei wielkich imperiów. Do Polski przybył z Włoch lub Francji, prawdopodobnie w renesansie, po czym został dostosowany do lokalnych realiów. Przede wszystkim w polskiej tradycji okres między świętem Trzech Króli a rozpoczynającą Wielki Post Środą Popielcową nazywano zapustami. Tradycje greckie i rzymskie stały się zwyczajami chrześcijańskimi, dlatego zapustowe szaleństwo wiązało się między innymi ze śpiewaniem kolęd aż do święta Matki Boskiej Gromnicznej, czyli do początku lutego.
Karnawałowe zwyczaje w Polsce
Nad Wisłą także wiążąca była obietnica pożegnania mięsa w trakcie postu, dlatego w zapusty stoły zastawiano tłustymi potrawami, mięsiwem, rybami czy słodyczami – czym chata bogata. Ucztowały nie tylko bogate domy, te mniej zamożne również pozwalały sobie na nieco więcej w trakcie karnawałowego okresu. Talerze podbijały więc takie przysmaku jak bigos, dziczyzna, wszelkiego rodzaju wędliny, kiełbasy, szynki, pasztety, ryby w galarecie, pierniki czy ciasta. Naturalnie, kielichy również nie pozostawały suche i wlewano w nie wino, piwo i specjalność polskiego napitku – miód pitny. Nie samym jedzeniem jednak człowiek żyje! Kiedy brzuchy były już pełne, organizowano towarzyskie rozrywki. W rodzinach szlacheckich szczególnie popularne były kuligi. Wsiadano więc na sanie i odwiedzano kolejne domy, ucztując w nich bez opamiętania. Kiedy biesiada dobiegła końca, ponownie zaprzęgano konie, pakowano biesiadników do sań i mknięto do następnej destynacji imprezowej przez zaśnieżone lasy. Orszakowi towarzyszyła muzyka, śpiewy i dobra zabawa. Dziś, jednakowoż, śniegu nam nieco brakuje, więc sanie mogłyby okazać się mało użyteczne w próbie odtworzenia ówczesnych tradycji. Na szczęście z POLREGIO dotrzecie na każdą biesiadę czy to w śniegu, czy w odwilży. Ach, no i koniom trochę lżej!
Arystokratyczne środowiska bawiły się także na przebieranych balach wzorowanych na tych włoskich. Zwano je redutami i miały specyficzne znaczenie dla ludności dzięki wymogowi noszenia maski. W mocno hierarchicznym społeczeństwie bal maskowy stanowił czasem jedyną okazję do zatańczenia z damą lub dżentelmenem z wyższej sfery, albowiem skrycie twarzy pod maską wnosiło na salony powiew egalitaryzmu. A była to nie lada sprawa, gdyż bale to przecież istotne wydarzenie towarzyskie. Z uwagi na swego rodzaju anonimowość uczestników, karnawałowe bale upodobali sobie także kochankowie, dla których szansa spędzenia nocy na tańcach wtapiając się w bawiący się tłum była romantyczną okazją nie do przeoczenia. W późniejszym czasie, np. w międzywojennej Warszawie, karnawałowe zabawy były szeroko komentowane społecznie, pisano o nich w prasie i rozmawiano na ulicach. Znane bale organizowali nawet najdostojniejsi członkowie elity, z prezydentem Mościckim na czele. Wymianie opinii podlegało to, z kim się na bankiecie pojawiało, a także jakim strojem zabłysnęło się przed szeroką publicznością. Dla krawców był to okres prawdziwego testu – tak jak szkoły samby w Rio de Janeiro konkurują o tytuł najlepszej na całym karnawale, tak ówcześni kreatorzy mody z polskiej stolicy prześcigali się w tym, kto dostarczy najpiękniejszej damie najpiękniejszą suknię. Balom towarzyszyły często zbiórki charytatywne dla potrzebujących, a po zabawach udawano się (czasem jeszcze w imprezowym stroju!) na nabożeństwo do kościoła.
Jednak nie tylko pałacowi magnaci i warszawscy arystokraci świętowali w trakcie karnawału. Ludowe tradycje zapustowe są bardzo silne i można powiedzieć, że udało im się przetrwać próbę czasu. To właśnie zrodzony pod strzechami zwyczaj przebierania się i kolędowania znamy przecież do dziś. Tak zwane „maszkary zapustne” miały za zadanie obudzić wiosnę śpiącą pod grubą kołdrą śniegu. Przebierano się za diabły, anioły, śmierć, kominiarzy, lekarzy czy zwierzęta domowe, ale szczególnie istotnym przebraniem był Turoń. Atrybutami Turonia były rogi, rozdziawiona paszcza, futro, peleryna i przerażające oczy. Ekipa kolędników z Turoniem na czele nawiedzała kolejne domy, psocąc i śpiewając u jego drzwi. Gospodarz w odpowiedzi śpiewał na odpędzenie Turonia i dawał jego orszakowi drobne pieniądze czy przysmaki, aby „nachodźcy” odeszli sobie precz. Wszystko odbywało się oczywiście w ramach wspólnie rozumianej konwencji i traktowane było jako dobra zabawa oraz tradycyjny rytuał społeczny.
Z karnawałowymi zabawami związano też zaloty. Zwyczajowo mawiało się, iż panny mają czas na znalezienie męża do końca zapustów, albowiem w trakcie postu będzie już na to za późno. Bale, zabawy i uczty były więc pełne par smalących do siebie cholewki, a okazji do zaimponowania sobie nie brakowało. Z jednej strony można było pochwalić się swoją towarzyskością czy poczuciem humoru podczas licznych przebieranek, z drugiej – panny próbowały trafić przez żołądek do serca swoich adoratorów, szykując przeróżne przysmaki. Tradycyjnym jedzeniem z tym związanym były chrupkie i słodkie faworki, dawniej zwane też chrustem.
Kiedy na horyzoncie jawił się już koniec karnawału, a rozpoczynać się miał Wielki Post, nachodził czas ostatków. Ostatnie dni zapustów, zwane też mięsopustem, stały pod znakiem wybitnie hucznych zabaw. Wszak skoro post już za rogiem, trzeba było wybawić się na zapas! Tydzień przed postem ma tradycyjnie miejsce Tłusty Czwartek, który kojarzy się z tłustymi pączkami. Choć teraz znamy je pod postacią słodkich bułeczek, dawniej były to raczej wyroby z ciasta chlebowego z nadzieniem ze… słoniny. Dzisiejsze słodkie pączki to dziedzictwo XVIII wieku, kiedy to smalec zamieniono na lukier.
Ostatni, jak i w ogóle cały karnawał, nawiązują do swego rodzaju rytuału przejścia, toteż koniec tego okresu wiązał się z symbolicznymi zwyczajami. W jednym z najpowszechniejszych we wtorek o północy chłopiec wbiegał do izby z rybim szkieletem lub wykrojoną z papieru rybą, co miało oznaczać rozpoczęcie postu. Właśnie o północy kończyły się wszelkie uczty, a biesiadnicy tłuste jedzenie zastępowali znacznie prostszą strawą, w tym – popularnymi szczególnie na Kaszubach – śledziami. Z tego powodu całe ostatki zwano czasem właśnie śledzikiem.
Tradycja karnawałowych zabaw jest jednym z bardziej uniwersalnych, znanych na całym świecie zwyczajów. Miliony turystów gromadzą się co roku na paradach samby w Brazylii, maskaradach w Wenecji czy – czego możecie nie wiedzieć – jednym z największych karnawałów, jaki odbywa się w angielskim Notting Hill dzięki karaibskim imigrantom. Jest to czas beztroskiej zabawy i, także historycznie, spotkań ze znajomymi, rodziną czy po prostu ludźmi chętnymi do wspólnego świętowania. Karnawałowy orszak POLREGIO zabierze Cię wszędzie tam, gdzie dobra zabawa króluje: koncert w filharmonii, bal z maskami czy przebierana domówka u znajomych. Zapusty to idealny moment, by dać się ponieść i wsiąść do pociągu NIE byle jakiego, tylko do POLREGIO!