Stoję przy studni na rzeszowskim Rynku i próbuję wygooglować, gdzie można dostać najlepszego pod słońcem pstrąga z grilla. Mapa wskazuje drogę do Komańczy. No cóż, idę na dworzec kolejowy.
Komańcza i Medzilaborce są propozycją sezonowych połączeń kolejowych planowo uruchamianych od 22 czerwca br. (weekendowo) i od 22 lipca br. (w tygodniu).
Istnieje na świecie jedna, sroga niesprawiedliwość: najlepsze specjały kulinarne powstają w górach. A jeśli ktoś nie lubi chodzić po kamieniach i błocie, to na zmianę nudzi się i je. I czyta małe tablice informacyjne na samym środku wsi. Na terenach współczesnej Komańczy żył przed laty majętny kniaź, szanowany i przystojny. Niestety, nieszczęśliwy w domu. Jak głoszą legendy, wszystko przez ostry konflikt, który poróżnił jego znerwicowaną matkę i ubogą z pochodzenia żonę. Konflikt był na tyle silny, że zakończył się tragedią. Matka otruła w złości córki i żonę kniazia. Wszystko odbyło się podczas obiadu, a zatem spróbujmy.
W dużym mieście, dajmy na to we Wrocławiu, restauracja, w której wiszą obrazy, a nie zdjęcia obrazów, to już lokal z wysokiej półki, gdzie można się oświadczyć albo świętować obronę doktoratu, ale tak po prostu zjeść? To chyba nie wypada. I jest to drogie. Dlatego małe miasteczka zyskują przy bliższym poznaniu. A ja wgryzam się teraz w pieczonego pstrąga, podziwiając akwarele Franciszka ze Strzyżowa. Co prawda mam większe kompetencje, żeby mówić o rybie, a nie o akwarelach, ale sami rozumiecie – sztuka uszlachetnia. W tym momencie sięgnę do leksykonu myśli dobrych na każdą okazję: a gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady?
Przynajmniej na miejscu nie trzeba już niczego googlować, bo wszystkie lokale gastronomiczne widać z dowolnego punktu miejscowości. Ten, z którego opisuję swoje wrażenia, działa tutaj od 1968 roku. Pstrąga łapie Maksymilian, a piecze go Magdalena, ale jak sami mówią, ten smak zależy wyłącznie od samego pstrąga, a właściwie od jakości środowiska naturalnego, w którym żyje, to znaczy żył. Był pyszny. Oczywiście, że chrupiący, ale bez cytryny, bez czosnku, bez jabłek. Po prostu nafaszerowany świeżymi ziołami. Teraz prosty sekret: podano go z piwem regionalnym, bo ono ponoć wzmacnia jego smak. Może smak tak, ale mnie akurat zdecydowanie osłabiło.
Prawie tydzień po mojej spontanicznej wycieczce przyszła mi do głowy pewna myśl i muszę to dopisać. Muszę, bo mam pewien autorski pomysł na nowy herb Komańczy. Powinien się na nim znaleźć kubek gorącej kawy, którą piłem w lokalnej Kuźni Łemkowskiej. To jest to współczesne źródło góralskiej siły i temperamentu. Mówią, że na smak kawy wpływają osoby, które nam towarzyszą podczas degustacji. To się zgadza. Obsługa tego małego centrum kultury jest tak przyjazna, że należą im się szczere gratulacje. I bez trudu zrozumieli moją niechęć do pagórków, wniesień, szczytów i kopców. – Trzymaj w życiu poziom, gościu drogi – mówili.
Autor: Bartek